Nasi nowicjusze

Pewnego dnia przyszedł żandarm i zapragnął zobaczyć tego chłopca, którego przyprowadził do przytułku jakiś czas temu. Zawołano Franciszka, ale ten, zobaczywszy żandarma, wybuchnął płaczem i zaczął krzyczeć, że nie chce przyjść. Chociaż otrzymał jedynie pieszczoty, puszczony wolno pobiegł do swoich kolegów i obrócił się dopiero wtedy, gdy poczuł się naprawdę bezpieczny. Wśród przybyłych tego roku mamy trzy nader interesujące przypadki. Dominik Santagata (…) ma sześć lat, a już rozumuje i działa jak dorosły człowiek. Gdy brat zarządzający przytułkiem wchodzi do klasy, mały podbiega do niego i prezentuje mu zeszyt ze swoimi dziełami, po czym wylicza uczniów, którzy nie byli grzeczni. A co, jeśli widzi zmęczonego kolegę, który śpi w klasie lub kaplicy? Delikatnie pociąga go za nos lub uszy, by go obudzić i powiedzieć mu, że ma być uważny i się modlić. Innego dnia chciał również i on otrzymać pocztę. Dlatego też, gdy trafiła mu się w ręce stara ilustrowana pocztówka, nagryzmolił na niej jakieś znaki i potem dał zastępcy dyrektora, aby ten wysłał ją do jego mamy. Czuje dość mocno ducha rywalizacji: kiedy zdarza mu się być ostatnim, płacze i bije innych uczniów, aby zrekompensować sobie niższość umysłową siłą mięśni. (…) Ma jednak złote serduszko. Powtarza często nauczycielowi, że bardzo go kocha; co więcej, obiecuje mu podarować połowę rzeczy (w tym białą owcę), które jego mama przyniesie mu na Boże Narodzenie. Jasiu jest sześcioletnim chłopcem o blond włosach i bardzo jasnej karnacji, niemalże przezroczystej, prawie jak z wosku. Ma twarz o szczerym wyrazie, swobodny sposób bycia i przenikliwe spojrzenie, ale język mało biegły. Zanim cokolwiek powie, powtarza kilka razy pierwszą sylabę, jakby musiał nabrać rozpędu, żeby cokolwiek wymówić. Potrzeba było wiele wysiłku, by nakłonić go do oddania swojego ubrania i założenia rzeczy z przytułku; wynikało to z tego, że przekonany był długi czas o szybkim powrocie do domu w Benevencie, gdzie chciał przekazać ważną wiadomość swemu dziadkowi. – Zdradziliście mnie! – wykrzyknął zagniewany, kiedy spostrzegł, że babcia, która go przyprowadziła, nie wraca więcej. – Przetrzymaliście mnie w ukryciu, ponieważ nie macie do mnie zaufania. Odeślijcie mnie na dworzec, ja sam pojadę powiedzieć coś ważnego dziadkowi. Daję wam moje słowo honoru, że wrócę. Innego razu chciał pójść do sanktuarium w towarzystwie służącego domu. Kiedy jednak brat zarządzający przytułkiem nie chciał się na to zgodzić, usłyszał: – Daję wam moje słowo honoru, że nie ucieknę, ale zostanę. Teraz już przywykł do życia w przytułku. O domu myśli tylko wtedy, gdy widzi jakiś list, ponieważ chciałby otrzymywać go każdego dnia od swojej mamy. Nie omieszka też od czasu do czasu dać swojego „słowa honoru”, kiedy bawi się z kolegami. Innym interesującym przypadkiem jest Sardyńczyk, który przybył do przytułku 25 marca. Był wieczór, a niepokojący wygląd dziecka w towarzystwie żandarma i miejskiej straży nie zapowiadał niczego pomyślnego. Brat zarządzający przytułkiem poczuł się zaniepokojony zwłaszcza nagłymi atakami śmiechu i gestami, które sprawiały wrażenie, że ma się do czynienia z niedorozwiniętym dzieckiem. Ledwie został puszczony wolno, zerwał się jak szalony do biegu wzdłuż korytarza i zatrzymywał się co kawałek, by śmiać się głośno i bez powodu. Usiłowano zrobić mu zdjęcie w jego charakterystycznym mundurku, ale nie było łatwo skłonić go do siedzenia bez ruchu przed obiektywem: wybuchy śmiechu lub niezrozumiałe słowa, jakie wypowiadał, zaprzepaszczały pracę fotografa. Na kolacji też nie zdołał opanować radości, jaką powodowała w nim pełna miska dymiącej jeszcze zupy. Dobre serduszko okazał już pierwszego dnia. Otrzymawszy w podarunku kilka ciastek, chciał koniecznie, aby jednego z nich skosztował nauczyciel. Teraz jest pełen troski o swoich kolegów, a zwłaszcza o tych nowo przybyłych. Pewnego dnia przyszedł żandarm i zapragnął zobaczyć tego chłopca, którego przyprowadził do przytułku jakiś czas temu. Zawołano Franciszka, ale ten, zobaczywszy żandarma, wybuchnął płaczem i zaczął krzyczeć, że nie chce przyjść. Chociaż otrzymał jedynie pieszczoty, puszczony wolno pobiegł do swoich kolegów i obrócił się dopiero wtedy, gdy poczuł się naprawdę bezpieczny. Cokolwiek się dzieje w klasie, on jest zawsze pierwszy i oferuje pomoc, zanosząc się przy tym swoim charakterystycznym śmiechem. Porzucił już też zwyczaj proszenia o pieniądze. Przez długi czas, kogokolwiek by nie spotkał w schronisku, wyciągał do niego rękę i śmiejąc się powtarzał: – Pieniądze! Pieniądze! Wykonywał przy tym znaczące gesty i słowa, które z biegiem czasu mogłyby u kogoś sugerować dylemat: „Pieniądze albo życie!”. Powtarza często, że kiedy będzie dorosły, zostanie żołnierzem. Oto przyszły poborowy pierwszego pułku geniuszy. Do tego jest staranny, dobry i swobodny; mówi dobrze po włosku z akcentem prawie rzymskim. Nikt nie byłby w stanie sobie wyobrazić, że pod tym szarym mundurkiem kryje się były sardyński łobuz. Tak wielka jest siła naszego systemu edukacyjnego!

Bartolo Longo

Fragment książki pt. „Matka Boża Pompejańska ratuje dzieci więźniów”, kliknij tu i zobacz w naszym sklepiku.  
0 0 głosów
Oceń ten tekst

Mogą zainteresować Cię też:

Powiadamiaj mnie o odpowiedziach
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
0
Czy podoba Ci się ten tekst? – Zostaw opinię!x