Wielu ludzi wskazuje na problemy, jakie sprawia modlitwa różańcowa. Jedni stwierdzają, że nudzą ich długie formuły modlitewne. Inni sądzą, że zbyt rozbudowana formuła jest męcząca i nie do ogarnięcia. A może zabieramy się często do tej ważnej sprawy w nieodpowiedni sposób? Może odstrasza ludzi to, co nieznane, trudne lub przerastające ich siły. jeśli tak jest, a wiele na to wskazuje, należy rozejrzeć się za remedium. Może okazać się nim modlitwa Jezusowa i cała tradycja, z jakiej owa praktyka wyrasta. Zapomina się o tym, że różaniec jest modlitwą kontemplacyjną, a modlitwa Jezusowa może w przypomnieniu o tym bardzo pomóc.
W prezentowanym artykule pragnę zatrzymać się nad modlitwą Jezusową jako charakterystyczną formą modlitwy kontemplacyjnej. W literaturze przedmiotu pojawiały się już opinie wskazujące na różaniec jako na „Modlitwę Jezusową Kościoła zachodniego”, chrześcijaństwa „europejskiego”. Te opinie wcale nie są nieuprawomocnione. Zadajmy sobie zatem szereg pytań dotyczących samej modlitwy Jezusowej, jej historii, tradycji Kościoła wschodniego, jakie są z nią związane. Wreszcie zestawmy te dwie formy modlitewnego skupienia, by móc odpowiedzieć sobie na pytanie o to, czy różaniec jest prawdziwie kontemplacyjną tradycją modlitwy Kościoła zachodniego.
Hezychazm jako forma życia mniszego
Jeszcze w latach 90. ubiegłego wieku znacząco wzrosło zainteresowanie religijnymi tradycjami Kościoła wschodniego. Zaciekawienie to znalazło swój skutek w licznych publikacjach, prezentacjach i konferencjach, a także w spotkaniach modlitewnych organizowanych często na terenie klasztorów lub parafii, również w Wielkopolsce. Niemniej ważne stały się poszukiwania chrześcijan w religijnych tradycjach Dalekiego Wschodu, lecz one raczej nie przysłużyły się pozytywnie rozwojowi wiary katolickiej, stąd – i słusznie – wielokrotnie przestrzegano przed zbyt nagłym i nieuporządkowanym zaangażowaniem się w mistyczne kwestie płynące z odległych części świata. Pisał o tym chociażby św. Jan Paweł II w Liście apostolskim „Rosarium Virginis Mariae” (nr 5). Z teologicznymi tradycjami Kościoła wschodniego, a więc tego, który kojarzymy zwykle z wyznaniem prawosławnym lub wszelkimi formami życia religijnego znanego na Bliskim Wschodzie, było nieco inaczej. Bliskość kulturowa Zachodu i Wschodu jest może jeszcze wątłym argumentem, jednak historia chrześcijaństwa w Europie pokazuje, że wiele elementów wschodniej tradycji było asymilowanych lub odbieranych z głębokim szacunkiem.
Tam przecież narodził się ruch nazywany „hezychazmem”, który zdominował starożytny chrześcijański Bliski Wschód. Ktoś, kto oddaje się tej formie życia, określany jest jako pustelnik, człek znajdujący swoje szczególne miejsce w ciszy i odosobnieniu, człowiek oddany modlitwie, zwykle podejmowanej w klauzurze klasztornej lub w trudno dostępnych miejscach. Takich też nie brakowało w czasach starożytnych, co i obecnie można zaobserwować, odwiedzając pustelnie położone pośród lasów, często w miejscach, do których trudno dotrzeć, nie posiadając własnego środka lokomocji. Od dawna hezychazm rozwijany jest przez mnichów, pustelników i anachoretów. Tu pojawia się pewien rozdźwięk, bo przecież i dzisiaj do społeczności zamieszkujących klasztorne mury zaliczamy właśnie mnichów, choć żyją oni czasem w większych grupach. Pierwotnie znaczenie tego terminu mówiło o kimś, kto żyje sam. „Monachos” z greckiego, czyli sam, jeden, lecz nie osamotniony, bo przecież żyje z Bogiem i dla Boga. Życie to koncentrowało się na ascezie i modlitwie, a znaczną część dnia mnisi poświęcali na pracę, z której czerpali zysk, dzięki czemu mieli dostęp do dóbr materialnych niezbędnych do przeżycia i tylko do takich się ograniczali.
Hezychazm ma jeszcze kilka innych znaczeń. Dotyczy on również specjalnych technik psychosomatycznych, które pozwalały mnichom na oddanie się modlitwie kontemplacyjnej, kiedy podejmują się interesującej nas obecnie modlitwy Jezusowej. Ta gałąź życia duchowego rozszerza się w średniowieczu i nie zrywa z wcześniejszymi tradycjami życia mniszego. Rozwija je ona i kierunkuje na pewną konkretną formę życia modlitewnego, którą przyjmować można i dziś bez względu na to, czy ktoś przynależy do wspólnoty zakonnej, czy też nie.
Życie to rozgrywa się niejako w dwóch obszarach: praktyki, rozumianej jako działanie, oraz teorii, pojmowanej jako kontemplacja. Zatrzymajmy się na znaczeniu tych dwóch terminów, które obecnie nieco inaczej rozumiemy i stosujemy w innych kontekstach. Praktyka jako taka kojarzy nam się zwyczajowo z działaniem, lecz takim, które niesie pewne doświadczenie, niezbędne chociażby na rynku pracy. Podobnie jest też z praktyką życia mistycznego, ponieważ bez nabierania odpowiednich cech, prowadzenia własnego życia codziennego w ścisłej praktyce, nie będzie możliwe wprowadzenie się w obszar teorii. Praktyka ta rozumiana jest zatem jako takie działanie, którego cel stanowi ujarzmienie przez człowieka swojej natury, walka z przeciwnościami, jakie rodzą się w człowieku, w jego wnętrzu – sercu lub w świadomości. Człowiek podejmujący ową praktykę ma na celu wypracowanie kompletnej samokontroli. Chce panować nad swoimi emocjami, kształtować odruchy i mieć ogromne baczenie na bodźce, jakie dopuszcza do ciała. Pomyślne kształtowanie swojej postawy na etapie praktyki pozwala osobie modlącej się przejść na kolejny etap, w którym dotyka już niejako spraw boskich. Skoncentrowany na sobie, lecz nie bezmyślnie i egoistycznie, oddaje się w modlitewny wir, podejmując modlitwę nieustanną. Stosuje do tego ściśle określone praktyki ascetyczne, do których zaliczyć można post i modlitwę właśnie. Podejmowanie się tych działań ma na celu osiągnięcie przez modlącego się wewnętrznego spokoju, określanego także jako zatopienie się w Bogu w modlitewnym skupieniu. Sztuka, wydawałoby się, nie do osiągnięcia, jednak postawa ta znajduje swoich amatorów nie tylko pośród osób decydujących się na przejście w stan zakonny. Wielu ludzi, zmęczonych permanentnym dzwonkiem telefonu lub powierzchownymi kontaktami, oddaje się tej trudnej sztuce modlitewnej w nadziei na spokój ducha i pogłębienie własnej wiary.
Historia modlitwy Jezusowej – Biblia
Modlitwa Jezusowa nie jest zakorzeniona w teologicznej myśli tradycji monastycznej. Tradycja ta umocniła i usystematyzowała pewne praktyki, które znane są już w czasach tzw. biblijnych. Formuły, jakimi posługują się modlący się modlitwą Jezusową, pochodzą przede wszystkim z Nowego Testamentu, choć dopuszczalne jest również stosowanie wyrażeń nieznajdujących się w tekstach natchnionych. Wielu jednak podejmuje trud modlitwy Jezusowej „utartymi” wyrażeniami, by nie popaść w herezję i nie modlić się słowami, które mogłyby przynieść nieszczęście w życiu duchowym.
Jakie formuły są zatem uprawomocnione? Jedną z najczęściej polecanych przez mistrzów życia duchowego jest najkrótsza formuła, a więc wypowiadanie jedynie imienia „Jezus”. Nie powinno nas to dziwić, skoro imię to posiada potężny ładunek teologiczny (o ile można tak napisać czy powiedzieć…). „Bóg jest zbawieniem”, i czegóż więcej potrzeba?
Z innych propozycji wynika jasno, że mamy do czynienia z modlitwą prostą, choć wymagającą; łatwą, lecz skomplikowaną; krótką, lecz długą. Wyrażenia, jakie podawane są do powtarzania, wydają się niezbyt wymagające, a jednak głębia ich teologicznej myśli poraża, a może nawet poniża człowieka. „Jezus jest Panem” (2 Kor 4, 5), „Jezus jest Synem Boga” (J 1, 34.39) lub „Panie Jezu Chryste, zmiłuj się nade mną” – to jedne z najczęściej przytaczanych i proponowanych formuł modlitewnych. Ich wymawianie wymaga skupienia, systematyczności i wytrwałości. Niech nie zwiodą nas ich króciutkie formy, niezbyt rozwinięte, dające się wypowiedzieć na bezdechu nawet kilkanaście razy. Sztuka tej modlitwy polega właśnie na ich głębokim przeżywaniu, o czym jeszcze za chwilę wspomnimy.
Warto zerknąć na kontekst, w jakim zostają użyte te formuły. Mają one, jak już wzmiankowaliśmy, swoje źródło w Biblii. Sama modlitwa Jezusowa jest modlitwą biblijną, bazuje bowiem na wierze starożytnych żydów i chrześcijan w zbawczą moc imienia Bożego. Ta myśl teologiczna znajduje swój wydźwięk w wielu miejscach zarówno Starego (Wj 23, 21; Jl 2, 26), jak i Nowego (Łk 18, 38; Dz 2, 21; Flp 2, 9–10) Testamentu. Jedno z najczęściej proponowanych do powtarzania wezwań, a więc „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną” (Mk 10, 47; Łk 18, 38), określane niekiedy jako „dłuższa modlitwa Jezusowa”, pojawia się w kontekście niezwykle tragicznym. Oto przepędzony ze wspólnoty społecznej ślepiec, człowiek z poważną ułomnością fizyczną, niezdatny do pełnego udziału w życiu społecznym i religijnym, kieruje słowa do przechodzącego obok niego Jezusa. Postawa niewidomego Bartymeusza, który uzyskuje zdrowie dzięki łasce Jezusa, jest wzorem postawy pełnej ufności, polegania na Bogu bez względu na opinię innych. Warto zwrócić uwagę na całe zajście, do jakiego doszło pod murami Jerycha, jednego z ważniejszych przecież miast w tamtejszym regionie.
Otoczony uczniami, gapiami, a może nawet wrogo nastawionymi doń ludźmi Jezus nie pozostaje obojętny na wołanie biedaka, który – pomimo nakazów płynących zewsząd – woła tym donośniej. Postawa człowieka podejmującego się trudu modlitwy Jezusowej powinna być podobna, jeśli ma mieć jakiś sens. Zewsząd przecież docierają do nas informacje, jakimi jesteśmy zwykle przeciążeni, a nasze umysły raz za razem otrzymują kolejną – niekiedy naprawdę zbędną – dawkę wiadomości, złych i/lub dobrych. W ćwiczeniu duchowym można postawić się w pozycji zajmowanej przez ślepca u bram Jerycha – im bardziej doniosłe są owe bodźce, tym głośniej i jeszcze bardziej wytrwale należy wołać do Jezusa o pomoc.
Historia modlitwy Jezusowej – czasy starożytne

Jedną z ważniejszych postaci odpowiedzialnych za kształtowanie się nie tylko teologii chrześcijańskiej, ale i za rozwój monastycyzmu był Ewagriusz z Pontu. Uczeń św. Makarego z Egiptu proponował niezwykle charakterystyczny styl życia, którego ważnym elementem pozostawała modlitwa Jezusowa. Ewagriusz wskazywał na konieczność osiągnięcia beznamiętności, która pozwoli człowiekowi na znaczne zbliżenie się do Boga. To oczyszczenie spowoduje lepsze i ostrzejsze spojrzenie na swoje duchowe wnętrze i doprowadzi człowieka do porzucenia trosk o materialny stan, a skieruje ludzkie serce ku prawdziwemu Dobru i Źródle życia, jakim jest Bóg. Droga do tego stanu jest niezwykle trudna, ponieważ wymaga od adepta sztuki modlitewnej wyzbycia się wyobrażeń o świecie duchowym, rezygnacji z fantazjowania i postawienia na straży swoich zmysłów. Rozumowe poznanie również wymaga uporządkowania, a najlepiej, by oczyścić je ze wszelakich naleciałości, by być gotowym na przyjęcie boskiego światła i owoców kontemplacji.
Kolejnym ważnym przedstawicielem teologicznej szkoły modlitwy Jezusowej, jaka kształtowała się w czasach starożytnych i dała podwaliny pod cały ruch monastyczny, był św. Makary. Ów pobożny człowiek doczekał się tytułu świętego, w przeciwieństwie do Ewagriusza, który zbyt wiele miejsca poświęcił na neoplatoniczne rozważania, co doprowadziło go w końcu do odejścia od tradycyjnej linii wykładni teologicznej Kościoła starożytnego, a wreszcie nawet do osądzenia przez ojców zgromadzonych podczas soboru w Konstantynopolu. Kontrowersja jego nauczania wciąż jest przedmiotem debaty na łonie Kościoła. Z kolei Makary okazał się płodnym mówcą, a wiele z jego apoftegmatów jest przytaczanych również i dziś. Jeden z ciekawszych i bardziej zaskakujących apoftegmatów dotyczy sytuacji, kiedy Makary, przebywając wraz z innymi mnichami na pustyni, zwrócił się do nich z wołaniem o ucieczkę. Zdziwieni mnisi dopytywali, gdzie mają pierzchnąć, skoro uciekli od zgiełku miasta i trosk życia codziennego już tak daleko, że dalej się zwyczajnie nie da. Ojciec Makary, kładąc wskazujący palec na ustach, co jest symbolem przywoływania ciszy, wskazał jednoznacznie na to, od czego mnisi winni uciekać. Scena ta pozwala zrozumieć, czym jest pogłębione życie duchowe, jakiemu oddawali się mnisi tradycji wschodniej. Życie to nie było obce również przedstawicielom Kościoła zachodniego. Makary, pytany przez swoich współbraci, jak mają się modlić, sugerował, by wyciągali przed siebie ręce i wznosili do Boga krótkie modlitewne formuły, pełne troski o zbawienie i ukazujące ich kompletne oddanie się woli Bożej. Można przytoczyć jedną z nich: „Panie, zmiłuj się nade mną według Twojej woli i wiedzy!” lub „Panie, wspomóż mnie!”. Formuły te, mimo iż są bardzo krótkie, pozostają również bardzo treściwe. Cóż bowiem człowiekowi potrzeba więcej do szczęścia niż łaska Boża?

Działalność Ewagriusza z Pontu, pomimo jego ciążenia ku neoplatońskim treściom, została częściowo przyjęta w tradycji Kościoła starożytnego. Do sytuacji tej doprowadziła mozolna praca św. Jana Klimaka, dzięki któremu oczyszczono myśli Ewagriusza ze zbytnio teoretycznych kwestii, które nie mieściły się w obrębie ortodoksji. Jan Klimak wskazywał na konieczność zwrócenia się podczas modlitwy do Wcielonego Słowa. Chrystologiczne ujęcie modlitwy stanowiło zwrot ku ortodoksji i skupieniu się na Jezusie. Idee życia monastycznego oraz teologiczne koncepcje Jan Klimak wyłożył w traktacie „Drabina Raju”. Podkreślał szczególne miejsce imienia Jezus w całej tradycji modlitewnej chrześcijaństwa. Wskazywał także, że modlący się nie powinien zapominać o roli własnego ciała podczas modlitwy. Być może znana była mu już technika kontrolowania oddechu przy równoczesnym wypowiadaniu ściśle określonych formuł. Nie jest to jednak pewne, gdyż w żadnym miejscu Jan Klimak nie wyłożył tego w sposób dobitny, a cała tradycja ma się krystalizować dopiero w XIV wieku. Wiemy jednak, że zmysł wiary ludu Bożego pozwalał na kształtowanie się niektórych form życia religijnego znacznie wcześniej, niż zostały one np. spisane, stąd pytanie o znajomość tej formy przez Jana Klimaka pozostaje wciąż otwarte.