Matka Dobrej Rady
Dobre rady – wszędzie ich pełno. W internecie, w gazetach, w telewizji. Jak wychować dzieci, jak być pięknym i młodym, jak dbać o zdrowie i finanse, jak nie wpaść w kłopoty z prawem, itd. itp. Niektóre rzeczywiście ciekawe i warte zapamiętania. Zdecydowana większość to jawna lub zakamuflowana reklama, byśmy zaczęli kupować rzeczy, które do tej pory wcale nie był nam potrzebne. Jeszcze gorzej, gdy przez różne „dobre rady” ktoś próbuje manipulować naszym sumieniem, naszym systemem wartości, wkładać w nasze umysły idee obce wierze katolickiej.
Obserwując ludzi z mojego otoczenia, dochodzę do smutnego wniosku, że w gąszczu tych wszystkich cudownych recept na życie (nierzadko całkowicie nawzajem ze sobą sprzecznych) coraz więcej ludzi nie ma pojęcia, jak żyć, zwłaszcza kiedy przyjdzie się zmierzyć z jakimś naprawdę trudnym problemem, cierpieniem, tragedią, z którą ktoś w żaden sposób nie umie sobie poradzić. Wówczas dopiero okazuje się, że te wszystkie telewizyjne „dobre rady” są niewiele warte. Ludzie, którzy na wiele sposobów próbowali układać nam nasze życie, jeden po drugim się odsuwają. Szczęśliwy, kto w takiej sytuacji ma jeszcze żyjących na ziemi rodziców lub szczerych przyjaciół, ale i oni często nie potrafią pomóc, bo nie mają albo wiedzy, albo możliwości.
Jakże często dopiero w takiej sytuacji ludzie przypominają sobie o Bogu i modlitwie. Ktoś wygrzebie z szuflady dawno zapomniany różaniec albo na nowo wydrepcze drogę do kościoła. A nawet jeśli modlił się i chodził regularnie na Mszę, to dopiero teraz ma poczucie, że modli się „naprawdę”. Niestety, nieraz następuje jednak zdziwienie, że niebo nie pomaga, że Bóg nas nie słucha, że mimo tych wszystkich gorących modłów nie jest wcale lepiej, ale gorzej.
Jak ulał do tematu i treści dzisiejszego rozważania pasuje słynne zdanie Matki Bożej wypowiedziane na weselu w Kanie Galilejskiej: „Uczyńcie wszystko cokolwiek wam (Jezus) powie” (J 2,5). Zdarza się bowiem, że ludzie w czasie modlitwy traktują Pana Boga trochę podobnie jak automat z napojami. Wrzucamy takie czy siakie pacierze, oczekując, że w zamian otrzymamy to, co chcemy. I wielkie jest rozczarowanie u każdego, kto zauważy, że „to nie działa”. Ludzie chcą traktować Boga jak kogoś do wykonywania naszych próśb, zapominając, że to nie On jest naszym sługą, ale odwrotnie.
Tymczasem często się zdarza, że jakieś cierpienie, tragedia jest skutkiem braku roztropności, zaniedbania, a nieraz wprost ciężkiego grzechu. I może być, że Pan Bóg dopuścił to na człowieka, by ten się w jakiejś ważnej sprawie opamiętał, zmienił swój sposób zachowania. Jeśli chcemy, by nam się cokolwiek w życiu poprawiło, musimy najpierw zrobić rachunek sumienia, co my możemy w naszej konkretnej sytuacji poprawić, a dopiero potem z Bożą pomocą starać się z tych kłopotów wyjść.
Mogą zainteresować Cię też: