Zdarza się niejednokrotnie w życiu człowieka, że patrząc na zdarzenia występujące w nim, nie rozumie się od razu pełnego jego sensu, „momentu proroczego”, czy też nie widzi się całości obrazu, który zostanie później domalowany. Poznanie następuje potem i wypełnia umysł i serce człowieka zrozumieniem.
Obiecując w 1. części artykułu, że ukażę zaskakujące drogi łaski Bożej na szlaku, który doprowadził mnie do Królowej Różańca Świętego, pragnę zacząć od małego epizodu, który nastąpił w roku 1993. Otrzymałem wtedy na imieniny od pewnej siostry zakonnej kartkę z życzeniami. Życzenia życzeniami! Na kartce był wydrukowany napis pod jakimś obrazkiem: „Ukochałem cię odwieczną miłością, dlatego też podtrzymywałem dla ciebie łaskawość” (Jr 31,3). Przeczytawszy to zdanie z proroka Jeremiasza coś dotknęło mego serca, tak że nie zapomniałem tego zdania już nigdy.
Dzienniczek s. Faustyny
Kiedy w roku 2000 kupiłem „Dzienniczek” s. Faustyny, przeczytałem tylko 21 stron. Nic nie rozumiałem, denerwowały mnie te słowa, nie wiedziałem, o co tej świętej w ogóle chodzi. Byłem już księdzem 11 lat, a mimo tego nic nie rozumiałem. Odstawiłem więc książkę na półkę.
Pewnego dnia ktoś przyszedł i spytał, czy może pożyczyć „Dzienniczek”. Chętnie to zrobiłem. We wrześniu 2002 r. pewna kobieta pochwaliła się na ulicy, że była na konsekracji Bazyliki Miłosierdzia Bożego w Łagiewnikach dokonanej przez Ojca Świętego Jana Pawła II. Nic nie wiedziałem o tym zdarzeniu! Słyszałem wcześniej trochę na ten temat, ale bez wewnętrznego poruszenia.
W roku 2004 wyjechałem do Austrii do pracy kapłańskiej, jednak po 3 miesiącach chciałem wracać ze względu na uświadomienie sobie faktu, że wielu nie potrzebuje tam księdza, który by głosił im dobrą nowinę. Wiele osób ułożyło sobie życie „obok” Ewangelii i nie bardzo chciało słuchać tych, którzy mówili im o nawróceniu, przemianie serca, istnieniu grzechu, powrocie do Boga, ufnej modlitwie, papieżu i jedności Kościoła w wierze. Nie widząc sensu „duchowej wegetacji” postanowiłem po Bożym Narodzeniu 2004 r. powrócić do Polski.
W miesiącu św. Andrzeja Apostoła – listopadzie – zdarzyło się jednak coś, co zmieniło moją decyzję. Pewnego ranka ocknąłem się jakby przez kogoś wybudzony i usłyszałem słowa: „Ty nie masz tutaj żadnych szans, jesteś obcy, sam, nie mówisz ich językiem, oni żyją tu od stuleci, razem, niczego nie dopuszczą z zewnątrz. Tylko Boże Miłosierdzie może tutaj pomóc.” Byłem oszołomiony. „Co to znaczy?” – pytałem? Co mam robić? Nie jestem przecież szczególnym głosicielem Bożego Miłosierdzia. Prawie nigdy o nim nie mówiłem. Lubiłem słowo „miłosierdzie”, bo dobrze jest w życiu doświadczyć go od kogoś. Ale to było wszystko. Prywatnie modliłem się koronką, ale nie byłem apostołem tego orędzia. Byłem nieświadomy znaczenia przeżytej chwili.
Kolejne dni mijały na refleksji nad jej znaczeniem. Czy mam zostać tu, w Austrii, czy mam coś dla Orędzia tutaj zrobić? Jak, z kim? Nie miałem pojęcia. Po pewnym czasie ułożyłem sobie plan. Przypomniałem sobie o Łagiewnikach, o których mówiła mi kobieta na ulicy w 2002 r. w Polsce. Pomyślałem, że zadzwonię tam i kupię mały obraz Jezusa Miłosiernego, zawieszę go potem na bocznej ścianie kościoła, a przy jakiejś okazji wyjaśnię w kilku słowach Orędzie Miłosierdzia Bożego. To był mój wspaniały plan!
Tylko Boże Miłosierdzie może tutaj pomóc!
Nadszedł luty 2005 roku. Nic nie robiłem, wszystko się uciszyło, aż tu pewnego dnia naszła mnie niezwykle intensywna myśl na jawie, mówiąca mi: „Nie masz wiele czasu, zadzwoń do Krakowa.” Nie rozumiałem o co chodzi i nie zrobiłem nic. Po pewnym czasie powtórzyło się to ponownie. Zdziwiony pomyślałem, że zanotuję, kiedy ta myśl odzywa się we mnie. To był piątek, godzina 15.00. Poszukałem w internecie numer telefonu do Łagiewnik i na tym poprzestałem. Za tydzień w piątek o godz. 15.00 ponownie usłyszałem wewnętrzny głos, mówiący „Nie masz więcej niż dwa tygodnie, dzwoń do Łagiewnik.” Zdziwiłem się, ale nie zadzwoniłem. W czwartym tygodniu w piątek o godz. 15.00 znów odezwał się we mnie głos, był bardzo stanowczy: „Nie masz już w ogóle czasu. Dzwoń!” Pomyślałem, że zadzwonię i zapytam o ten mały obraz Jezusa Miłosiernego.
Wykręciłem numer telefonu do Łagiewnik. Zgłosił się żeński głos, raczej starszy i doświadczony, takie miałem odczucie. Później szukałem siostry, która mogła odebrać telefon, jednak nie udało mi się jej odnaleźć, bo tylko młode siostry siedzą na furcie. Moja rozmówczyni zapytała, w czym może pomóc, ja na to, że chcę kupić mały obraz Jezusa Miłosiernego, a ona – czy chciałbym może relikwie św. siostry Faustyny? Byłem bardzo zaskoczony. Zapytałem, czy każdemu kto dzwoni proponowane są relikwie? Głos w słuchawce na to, że nie. Na moje zapytanie, kto o tym decyduje, podano mi numer telefonu. Podziękowałem i za chwilę zatelefonowałem, pytając od razu o relikwie św. s. Faustyny. Siostra pytała mnie o powody chęci ich otrzymania. Opowiedziałem przeżytą historię i usłyszałem: „Otrzyma je ksiądz”. Odłożyłem słuchawkę i pomyślałem: „Co teraz? Chciałem obraz, a mam relikwie!”
Powiadomiłem o relikwiach radę parafialną. Jej członkowie przyjęli ze szczęściem informację, nie wyobrażając sobie znaczenia tego wszystkiego. Co zrobimy z relikwiami? Właśnie. Po wielu rozmowach i modlitwie któraś z sióstr w Łagiewnikach powiedziała mi: „Po co wam mały obraz? Weźcie duży, do ołtarza.” Zrobiłem wielkie oczy i zaczęło się”.
Wiosną 2005 r. pojechałem do Łagiewnik. Byłem tam pierwszy raz w życiu, choć Kraków odwiedzałem kilkakrotnie. Pojechałem z pewnym człowiekiem z parafii. On myślał, że jestem w Łagiewnikach już setny raz, a ja prowadziłem go dlatego, że znałem język polski i czytałem drogowskazy. Gdy weszliśmy do kaplicy Jezusa Miłosiernego u sióstr, poczułem, jakbym wszedł do nieba. To była pełna mistyka, nie zapomnę tego uczucia. Uklęknąłem i zacząłem wszystko ogarniać oczyma. Raptem mój wzrok skierował się nad obraz Jezusa Miłosiernego; na ścianie przeczytałem namalowane słowa i znieruchomiałem: „Ukochałem cię odwieczną miłością, dlatego też podtrzymywałem dla ciebie łaskawość” (Jr 31, 3). Byłem w szoku.
Łaskawość Pana
Nigdy się tego nie spodziewałem. Łaskawość Pana odniosłem natychmiast do swoich grzechów i byłem powalony na ziemię przez odkrycie, że mimo nich Bóg mnie miłuje. W tym momencie w moim życiu otworzyły się nowe drzwi. Zrozumiałem, że słowa które rano 2004 r. usłyszałem w moim pokoju: „Tylko Boże Miłosierdzie może tutaj pomóc” odnoszą się tak samo do mnie, jak i do moich parafian. Pojąłem, że Bóg nas kocha i nie chce nas stracić. Otrzymałem najgłębsze rekolekcje mego życia. Zrozumiałem, co mam czynić!
Postanowiliśmy zbudować ołtarz Miłosierdzia Bożego z relikwiami św. s. Faustyny Kowalskiej. Trudności było co niemiara. Kiedy 10 maja 2005 r. podczas Mszy św. wieczornej odbieraliśmy oficjalnie z parafianami obraz Jezusa Miłosiernego i relikwię św. s. Faustyny w kaplicy łagiewnickiej – pierwszym pielgrzymem modlącym się przy „naszym” obrazie Jezusa Miłosiernego był przybyły na chwilę do Cudownej Kaplicy prezydent Ryszard Kaczorowski. W czasie tego pobytu w Łagiewnikach kupiłem też „Dzienniczek” s. Faustyny. Gdy rozpocząłem go na nowo czytać, doznałem olśnienia. Pytałem się siebie, jak mogłem go nie rozumieć kilka lat temu? Zrozumiałem, Bóg udzielił mi łaski swego Miłosierdzia. Okazało się, że nasz ołtarz w kościele parafialnym w Kopfing im Innkreis jest pierwszym ołtarzem zbudowanym ku czci Bożego Miłosierdzia w Górnej Austrii i stał się, nie bez oporu niektórych, dla wielu osób miejscem odkrywania łaski Miłosierdzia Bożego.
Bóg uczynił wielki krok w moim życiu i jak się później okazało, także i w życiu wielu innych ludzi. Następny krok ku Królowej Różańca Świętego przedstawię w kolejnym numerze.
Jak wyglądał następny krok? Trzecia część artykułu pod poniższym obrazkiem!
https://krolowa.pl/od-apostola-andrzeja-do-krolowej-rozanca-cz-3/