To chyba najmniejszy cudowny wizerunek Matki Bożej na świecie.
Jego wielkość to zaledwie 2 na 2,5 cm. Moc tej miniaturki okazała się jednak tak wielka, że stała się Ona patronką Wenezueli.
Ponad cztery wieki temu tereny Wenezueli z różnym skutkiem kolonizowali Hiszpanie. Oprócz zdobycia bogactw naturalnych ich dążeniem było nawracanie rdzennych plemion indiańskich z barbarzyńskich wierzeń, w których dopuszczane były nawet ofiary z dzieci. Kolonizatorzy mieli jednak duże problemy, by przekonać tubylców do zmiany wiary.
Jakież było więc ich zdziwienie, gdy pewnego dnia roku 1651 do miasta Guanare przybył Hiszpan Juan Sanchez i opisał, co mu się przytrafiło. Otóż wędrował on do pobliskiego miasteczka w sprawach swojego gospodarstwa, gdy nagle z pobliskiej dżungli wyszła do niego indiańska rodzina. Indianin – najwyraźniej ktoś wysoki rangą w tym plemieniu – opowiedział mu niezwykłą historię. Gdy był z żoną nad rzeką, zobaczył piękną kobietę z dzieckiem na ręku, która w otoczeniu dziwnej poświaty zbliżyła się do nich i przemówiła w ich plemiennym narzeczu. Powiedziała, że mają opuścić dżunglę i iść do białych ludzi, aby oni polali ich głowy wodą. Dzięki temu po śmierci będą mogli iść do nieba. Oznajmiwszy to, zniknęła. Zdumiony Juan szybko domyślił się, że to mogła być tylko Matka Boża. Okazało się, że Indianin o imieniu Coromoto to wódz dużego plemienia żyjącego w dżungli. Hiszpan zaoferował mu pomoc, dając miejsce na swoich ziemiach do osiedlenia się plemienia. Wódz powrócił do współplemieńców i po kilku dniach całe plemię było gotowe opuścić dżunglę, by przenieść się na nowe miejsce wskazane przez Juana. Władze Guanare przysłały misjonarzy, aby katechizowali Indian przed przyjęciem chrztu. Przyniosło to dobre rezultaty i wielu Indian przyjmowało chrzest. Jednak sam Coromoto zaczął się wahać… Nastąpił rozłam i pojawiło się niebezpieczeństwo, że starania misjonarzy nie przyniosą już efektów.
Pewnego dnia w chacie Coromoto wydarzyło się coś niezwykłego – pojawiła się tam ta sama kobieta, która była nad rzeką. Zwróciła się z tym samym przesłaniem – aby Coromoto przyjął chrzest. Indianin nie chciał jednak Jej słuchać. Próbował za to Ją złapać. Nie udało mu się, ale w ręce pozostał mu mały, pergaminowy obrazek z wizerunkiem kobiety i dziecka. Coromoto wbrew swojej rodzinie postanowił definitywnie wrócić do dżungli i zabrał z sobą innych niezdecydowanych Indian. Grupa Indian ruszyła więc w drogę powrotną. Wędrując przez leśne gęstwiny, Coromoto został ukąszony przez jadowitego węża. Mając w perspektywie zbliżającą się śmierć, wódz poczuł skruchę i żal, że nie posłuchał pięknej pani. Opatrzność Boża czuwała jednak nad Coromoto. Grupę Indian zauważył pewien chrześcijanin i widząc umierającego, podszedł bliżej. Wtedy wódz poprosił o chrzest, a otrzymawszy go, wezwał współtowarzyszy, aby wrócili na opuszczoną ziemię i sami zostali ochrzczeni, co też uczynili.
Obrazek Maryi został przekazany Juanowi Sanchezowi, a ten uczynił w swoim domu ołtarzyk dla niego. Wkrótce jego dom stał się małym sanktuarium dla wizerunku. Okoliczni mieszkańcy oraz Indianie tłumnie go nawiedzali, a jego sława rosła coraz bardziej. W roku 1654 konieczne było przeniesienie go do kościoła – i tak relikwia trafiła do kościoła św. Jana w Guanare. Indianie pragnęli jednak, aby to na ich terenie, w miejscu objawień powstała świątynia dla cudownego wizerunku. Przedstawiciele indiańskich plemion powiedzieli wprost do misjonarzy: „Jeżeli zbudujecie kaplicę w miejscu, gdzie nasz wódz zobaczył Maryję, wyjdziemy z dżungli”. Kaplica powstała, a w roku 1745 uroczyście poświęcono kościół pw. Objawienia Coromoto. Maryja pod tym wezwaniem szybko została ukochana przez mieszkańców Wenezueli, zwłaszcza że sławie towarzyszyły liczne cuda.
Przez wieki relikwia była odwzorowywana w postaci obrazów i posągów Matki Bożej z Dzieciątkiem. Niektóre z nich także są uważane za cudowne. Można śmiało powiedzieć, że ten malutki wizerunek przyczynił się do ogromnego nasilenia wiary i miłości kierowanych ku Matce Najświętszej, której lud wenezuelski oddaje wielką cześć.
Ale i sama miniaturka okazała się cudowna, bo wszystko wskazuje na to, że nie została stworzona ludzką ręką! Nieznana substancja, którą namalowano obrazek, w żaden sposób nie przenika włókien delikatnego papieru, co fizycznie jest niewytłumaczalne. Poza tym linie malunku są niezwykle precyzyjne i cienkie. Znawcy kultury indiańskiej stwierdzili, że na obrazku znajduje się bogata symbolika ludów tubylczych. Oko Maryi zaś przy maksymalnym powiększeniu jest doskonałym odzwierciedleniem ludzkiego oka – widać gałkę, źrenicę, tęczówkę koloru brązowego. Co więcej, widać w nim także ludzką postać z uniesioną ręką! Biskup Guanare, któremu przekazano wyniki badań, powiedział: „To jest cud! Cud dotknął nas. Czuję niezmierną radość. Teraz Wenezuela może spojrzeć nie tylko na siebie, lecz także na to, czym powinna być: odzwierciedleniem najczystszego oblicza Maryi. Obyśmy mogli zobaczyć w Jej oczach wszystko, co chce nam przekazać”.
Po ogłoszeniu wyników badań w roku 2009 biskupi Wenezueli wydali specjalną notę. Uznali oni odrestaurowanie cudownego obrazu patronki ich ojczyzny za wydarzenie przełomowe i zwrócili uwagę, że po raz pierwszy poddano go takim badaniom. „Niewątpliwie odnowi to wiarę wszystkich Wenezuelczyków” – czytamy w dokumencie. „Jest to dla nas zachęta, by zwrócić swe życie ku Bogu i przyjąć wezwanie, które Maryja skierowała do naszych przodków”.
A dla nas ten cud relikwii niech będzie potwierdzeniem, że wielkość Maryi i Jej łaski nie są zależne od piękności czy wielkości Jej wizerunków. Ona przychodzi do nas także w tych skromnych pod względem wartości obrazach, jakich dużo jest w naszych kościołach. Najważniejsze to patrzeć na nie z miłością i wiarą.