Czy sztuce służąc, Bogu też służyć można?W kręgu malarstwa Adama Chmielowskiego.A. Chmielowski
Adam Chmielowski od dzieciństwa wzrastał w kulcie Matki Bożej, który niewątpliwie zaszczepiła mu matka. Tuż przed swoją śmiercią podarowała 14-letniemu synowi obraz Matki Bożej Częstochowskiej, z którym nie rozstawał się przez 21 lat. Dopiero w 1880 r., kiedy rozpoczynał nowicjat w Starej Wsi, podarował tę cenną rodzinną pamiątkę J. Chełmońskiemu. Pisał do niego w liście, aby powiesił obraz nad łóżkiem, „żeby ta dobra Pani, którą przedstawia, strzegła ciebie i twojego domu”. Warto dodać, że wizerunek ten zachował się do dziś. Na jego odwrocie można dostrzec napis wykonany ręką córki Chełmońskiego, która zaświadcza, że obraz ten otrzymał jej ojciec od Chmielowskiego.
Maryja w życiu brata Alberta
Artystę łączyła z Maryją szczególna więź. Pracę w krakowskiej ogrzewalni rozpoczął od powieszenia na ścianie obrazka Matki Bożej Jasnogórskiej, co niewątpliwie miało też charakter wychowawczy; zamieszkujący tu pijacy, awanturnicy i złodzieje milkli na widok wizerunku i ściągali czapki jak w świątyni. Brat Albert ukochał modlitwę różańcową. Z różańcem nie rozstawał się nigdy i odmawiał go zawsze, często w podróży lub w trakcie oczekiwania na jakąś wizytę. Zdarzyło się kiedyś, że na dworcu kolejowym jego modlitwie przypatrywała się pewna kobieta, która odeszła od Boga. Poruszona głęboką modlitwą zakonnika podeszła do niego i rozpłakała się, wyznając publicznie swoje grzechy. Brat Albert podarował jej swój różaniec i zachęcił ją, aby oddała się w opiekę Maryi i zaufała Bożemu miłosierdziu. Zakonnik nosił też szkaplerz karmelitański, do czego zachęcał również innych. Jego zawierzenie i serdeczny stosunek do Maryi najpełniej chyba odzwierciedlają słowa, jakie zapisał w „Notatniku rekolekcyjnym II”: „Matkę Najświętszą obieram za opiekunkę w moich trudnościach. Chcę Ją czcić osobnym nabożeństwem przez cały ciąg życia i całą wieczność”. W to szczególne nabożeństwo maryjne brat Albert wdrażał również założone przez siebie rodziny zakonne. Oprócz tego, że codziennie modlono się na różańcu, śpiewano także Godzinki o niepokalanym poczęciu NMP, trzy razy dziennie odmawiano modlitwę Anioł Pański, organizowano nabożeństwa majowe i październikowe. Niekiedy – zamiast pacierzy tercjarskich – w zgromadzeniach albertyńskich odmawiano Oficjum o NMP. Warto dodać, że – poza modlitwą różańcową – ulubioną modlitwą brata Alberta była antyfona Pod Twoją obronę, którą zalecał każdemu, kto miał jakieś problemy. W 1893 r. brat Albert został członkiem Stowarzyszenia Straży Honorowej NMP, które działało przy kościele sióstr felicjanek w Krakowie. Jego celem była codzienna modlitwa oraz podjęcie dobrowolnego umartwienia w intencji nawrócenia grzeszników. Brat Albert zadeklarował, że każdego dnia przez godzinę będzie rozważał tajemnicę wniebowzięcia Matki Bożej. Zakonnik w sposób niezwykle głęboki związał swoje duchowe dzieci z Maryją. Kilka dni przed swoją śmiercią zdjął ze ściany obrazek Matki Bożej Jasnogórskiej i podał go bratu Dobrogowskiemu, którego wyznaczył na swojego następcę. Wypowiedział wówczas znamienne słowa: „Ta Matka Boska jest Fundatorką waszą, pamiętajcie o tym!… Ona mnie prowadziła przez całe życie”.Gdy się ma tylko jedną duszę…
Kiedy 25 sierpnia 1887 r., w wigilię święta Matki Bożej Częstochowskiej, Adam Chmielowski przyjmował habit zakonny, malarstwo stawało się dla niego powoli sprawą drugorzędną. W 1888 r., już jako Brat Albert, wystawił kilka swoich obrazów na wystawie Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych, zapisał się nawet do właśnie powstałego klubu krakowskich artystów, ale jego twórczość malarska powoli zamierała. Wprawdzie malował jeszcze, ale obrazy przeznaczał na sprzedaż, a otrzymane pieniądze pokrywały wydatki jego podopiecznych. W liście, jaki w tym czasie napisał do swojej bratowej, Marii Kłopotowskiej (malarki z zamiłowania), czytamy: „Moje malarstwo zawsze zbyt nierówno uprawiam, rwie się teraz jak nitki pajęczyny, choć się staram malować, kiedy mogę. (…) Służba traci wolność, a ja mam braci zakonnych, którym służyć powinienem, i wielki tłum nędzarzy, którym jestem potrzebny…”. Z tego schyłkowego okresu twórczości malarskiej pochodzą dwa przedstawienia maryjne brata Alberta. Pierwsze z nich to obraz Niepokalana. Przedstawia on Matkę Bożą w białej sukni i niebieskim płaszczu. Z Jej głowy spływa biały welon. Maryja została ukazana w chwili modlitewnego skupienia, ze złożonymi do modlitwy dłońmi.Matka Boska z Dzieciątkiem to przedstawienie, które brat Albert przygotowywał dla Marii Witkiewiczowej, żony swojego przyjaciela, młodopolskiego artysty i pisarza, S. Witkiewicza. Niestety, obraz ten nie został dokończony, choć majestatyczne oblicze Madonny zapowiadało dzieło o dużej wartości artystycznej. Dlaczego brat Albert nie dokończył tego przedstawienia? Odpowiedź na to pytanie możemy odnaleźć w zapiskach ks. Lewandowskiego, pierwszego biografa zakonnika. Z jego notatek wynika, że Brat Albert w chwili rozpoczęcia pracy nad obrazem był pełen mocy twórczej i malarskiego natchnienia, obraz ten miał „gotowy w duszy” i chciał go przenieść jak najszybciej na płótno, wkładając w tę pracę całe swoje serce. Niestety, ciągle ktoś czegoś potrzebował i przeszkadzał artyście w pracy. W pewnym momencie zakonnik spostrzegł, że malowanie tego obrazu zbyt go absorbuje, wręcz odciąga od… modlitwy i kontemplacji! Zarzucił więc malowanie i „oddał się obowiązkom, jakie Bóg mu przeznaczył”. Z czasem wokół osoby brata Alberta zaczęły krążyć różne historie, które później utrwaliły się jako legendy hagiograficzne, czyli opowieści niekoniecznie prawdziwe, ale dotyczące osoby powszechnie uważanej za świętą. Jedną z nich przekazuje Adolf Nowaczyński w książeczce „Najpiękniejszy człowiek mego pokolenia”, gdzie opisuje następujące wydarzenie: Otóż któregoś dnia brat Albert kazał wynieść na strych wszystkie swoje obrazy. „Raz tylko przypomniał sobie o nich, (…) chciał je obejrzeć, przeglądnąć. (…) Musiał tedy jeszcze mieć jakieś zadrzemane ambicje i jakieś przywiązanie twórcy do swych starych prac i dzieł z epoki młodzieńczej i męskiej, z epoki sławy!” Poprosił wówczas zakonników, aby znieśli mu jego malowidła. Niestety, nie można było ich znaleźć. Wtedy jeden z braci przyznał się, że …użył ich jako podpałki do pieców. Brat Albert „tylko zbladł, lekko zaczerpnął powietrza, oczy zamknął na chwilę, po czym ocknął się i winowajcę przytulił do siebie – i powiedział tylko jedno: «Oj prostaku, prostaku, to żeś ty nie wiedział chyba, coś uczynił». I nic więcej. I tak pogrzebał swe ostatnie ambicje”. Czy artysta, który porzucił sztukę, był całkowicie pewien swojej decyzji? Kiedyś zakonnika odwiedziła młoda malarka, Pia Górska, i zarzuciła mu, że zostawił sztukę. Brat Albert roześmiał się dobrodusznie i wypowiedział znaczące słowa: „gdybym miał dwie dusze, to bym jedną z nich malował, ale że mam jedną, jedyną, więc musiałem wybrać to, co najważniejsze… – Chrystusa w potrzebującym bracie…”.