Nie każdy z nas wie, że w uroczystość Bożego Narodzenia 2016 r. obchodziliśmy setną rocznicę śmierci św. Brata Alberta. Z tej okazji Sejm RP ustanowił rok 2017 Rokiem Świętego Brata Alberta, który zakończy się 25 grudnia tego roku.
Życie Brata Alberta
Kim był Brat Albert? Z pewnością wiemy, że posługiwał ubogim, że powołał do życia zgromadzenie albertynów i albertynek. Nie wszyscy jednak mamy świadomość, że był także artystą, świetnie zapowiadającym się malarzem. Przywołajmy więc tę część artystycznej biografii świętego, która zdecydowanie pozostaje w cieniu jego drogi duchowej.
Urodzony w Igołomii k. Krakowa w 1845 r. Adam Chmielowski (bo tak się nazywał) uczył się w kilku szkołach inżynieryjnych. Jak wielu ówczesnych Polaków wziął udział w powstaniu styczniowym. Został ranny i amputowano mu nogę. Dzięki wpływom rodziny uniknął zsyłki na Sybir i wyruszył do Paryża, gdzie zapragnął uczyć się malarstwa. Naukę kontynuował po powrocie do kraju. Po maturze rozpoczął studia w Szkole Sztuk Pięknych w Warszawie. Pod wpływem rodziny wyjechał jednak na studia inżynieryjne do Gandawy, które porzucił, aby ostatecznie podjąć naukę w monachijskiej ASP w 1869 roku. Tutaj dojrzewał artystycznie i zaprzyjaźnił się m.in. Z J. Chełmońskim, L. Wyczółkowskim, H. Siemiradzkim czy S. Witkiewiczem. Dzięki ogromnej wiedzy i pracowitości stał się wśród nich niekwestionowanym autorytetem w dziedzinie malarstwa.
Po powrocie do kraju w 1874 r. przebywał krótko w Krakowie i Zarzeczu k. Jarosławia, a następnie zamieszkał w Warszawie, gdzie pracował ze S. Witkiewiczem i J. Chełmońskim. W tym czasie przebywał w środowisku ówczesnej polskiej elity intelektualnej. Bywał w salonie H. Modrzejewskiej, spotykał się z H. Sienkiewiczem i A. Dygasińskim. Po podróży do Włoch osiadł we Lwowie, gdzie współpracował z L. Wyczółkowskim. Ten doskonale zapowiadający się artysta niespodziewanie zrezygnował z kariery malarskiej i postanowił zostać zakonnikiem, wstępując do zakonu oo. jezuitów w Starej Wsi k. Brzozowa.
Okazało się jednak, że Pan Bóg przygotował dla niego inną drogę życia. Po trudnym doświadczeniu depresji i „nocy ciemnej”, w 1884 r. Adam przybył do Krakowa i postanowił zamieszkać z najbiedniejszymi. Trzy lata później przywdział habit zakonny, a złożywszy śluby na ręce kard. Dunajewskiego, przyjął zakonne imię Albert. Wkrótce wokół niego zaczęli gromadzić się współpracownicy, co dało początek zgromadzeniu braci albertynów, a później sióstr albertynek. W tym czasie Brat Albert porzucił drogę artysty, rozpoczynając drogę głębokich przemian duchowych…
Warto dodać, że zakonnik nigdy nie porzucił swoich artystycznych i intelektualnych przyjaźni, pozostając – w pewnym sensie – duszpasterzem środowisk twórczych. Jednemu z przyjaciół, J. Chełmońskiemu, doradzał przystąpienie do sakramentu pokuty, J. Malczewskiemu czy H. Rostworowskiemu odmówił zaś wprost przyjęcia do swego zgromadzenia. Był ceniony przez pisarzy i malarzy, profesorów i polityków, którzy pozostawali pod jego wpływem i z szacunkiem odnosili się do jego duchowej metamorfozy.
Z obrazem w tle
Przez historyków sztuki Brat Albert jest postrzegany przede wszystkim jako artysta. Jego talent rozwinął się podczas studiów w Monachium. Fascynowało go wówczas malarstwo m.in. Van Dycka i Velasqueza. Zadebiutował obrazem olejnym Sjesta włoska, będącym wyrazem jego ówczesnych, literackich pasji (malarz rozczytywał się wówczas w Boskiej komedii Dantego). Obraz spodobał się, a Lucjan Siemieński, krytyk sztuki, nazwał go „prawdziwą niespodzianką”.
Mówi się o Adamie Chmielowskim, że jest jednym z prekursorów polskiego impresjonizmu i neoromantyzmu w malarstwie.
Impresjonistyczny charakter miały m.in. przedstawienia Cmentarz włoski i Cmentarz włoski II, obrazy o tematyce powstańczej i patriotycznej czy płótno Opuszczona plebania. Jego twórczość zdominowały sceny wieczorne, nastrojowe pejzaże o zmierzchu i krajobrazy. Był malarzem kolorystą; przywiązywał w swoich obrazach ogromną wagę do kolorów. Różne odcienie szarości i zieleni, brązów z akcentami bieli i czerwieni to ulubione barwy artysty. Malarstwo Adam Chmielowski traktował poważnie, uważając je za swoje życiowe powołanie. W tym czasie w jednym z listów do wspomnianego już L. Siemieńskiego napisał: Przez cały dzień męczyć się trzeba nad obrazem, a wieczór ani jednej godziny wesołej, ani jednej myśli, tylko ciągle kolory i linie. Ja od czasu, jak maluję, tom ciągle zajęty albo zmartwiony. Wymagając od siebie zbyt wiele, często niszczył swoje prace. Niewykluczone, że w ten sposób zniszczył niejedno arcydzieło.
Czy sztuce służąc, Bogu też można służyć? (A. Chmielowski)
W miarę upływu czasu w jego refleksyjnym umyśle powoli zaczęły rodzić się pytania: Czy warto całe życie poświęcić sztuce? Czy sztuce służąc, Bogu też służyć można? Oto, jakie snuje rozważania na ten temat w jednym z ostatnich listów do L. Siemieńskiego: …sztuka nie mamona, ale też nie Bóg, bożyszcze prędzej. Ja myślę, że służyć sztuce, to zawsze wyjdzie na bałwochwalstwo, chyba, by jak Fra Angelico sztukę, talent i myśli ku chwale Boga poświęcić i święte rzeczy malować; ale by trzeba na to, jak tamten siebie oczyścić i uświęcić, i do klasztoru wstąpić, bo na świecie to bardzo trudno o natchnienie do takich szczytnych tematów. (…) a piękna to rzecz bardzo – święte obrazy, bardzo bym je chciał u Boga wyprosić, żeby je robić, ale ze szczerego natchnienia, a to nie każdemu dane.
W latach 80. XIX stulecia i później A. Chmielowski maluje liczne obrazy religijne, m.in. powstają wówczas: Wizja św. Małgorzaty, Powrót z Golgoty, Kameduła w celi, Krzyż, Święty Franciszek z Asyżu. Z powodu wielości takich przedstawień artysta został nazwany polskim Angelico (nawiązując do twórczości włoskiego malarza wczesnego renesansu, dominikanina, Fra Angelico).
Ecce Homo
Omawiając twórczość malarską A. Chmielowskiego, nie można pominąć niezwykle przemawiającego obrazu Ecce Homo, którego szkic zrodził się jeszcze we lwowskiej pracowni Leona Wyczółkowskiego. Ten najbardziej znany obraz Brata Alberta ukazuje umęczonego Chrystusa w cierniowej koronie, z trzciną w ręku. Opadający z lewego ramienia płaszcz odsłania ubiczowane ciało. Wizerunek Chrystusa bardziej przypomina posąg niż obraz; posąg, w którym artysta „wyrzeźbił” cierpienie Zbawiciela… Z tego niewypowiedzianego bólu promieniuje jednak Jego spokój i wewnętrzna siła. Wydobywające się zza Jego głowy światło potęguje odczucie tego pokoju, który staje się również udziałem wpatrującego się w malowidło.
Przedstawienie Ecce Homo to jeden z najbardziej poruszających obrazów w polskim malarstwie religijnym. Pracę nad nim artysta rozpoczął ok. 1880 r. i kontynuował ją przez prawie 10 lat, ciągle coś poprawiając i uzupełniając. Malowidło towarzyszyło artyście podczas wyjazdów do Lwowa, Krakowa i Zakopanego. Generalnie obraz nigdy nie został dokończony, o czym świadczy chociażby jedynie zarys architektury w tle obrazu.
Na początku XX wieku przedstawienie trafiło do greckokatolickiego metropolity lwowskiego, A. Szeptyckiego, który ofiarował za niego Bratu Albertowi datek pieniężny na ubogich. Hierarcha był zachwycony obrazem. Warto przytoczyć wypowiedź, jaką skierował do ks. Michalskiego: Niech ksiądz patrzy, niech ksiądz patrzy. To przecież nowy, genialny sposób przedstawiania Serca Pana Jezusa. Picasso czasem zniekształcał jakieś szczegóły w budowie anatomicznej człowieka, kiedy chciał wydobyć na wierzch niedostępny dla innych szczegół duszy. Brat Albert zdeformował trochę ramię Chrystusa, lecz co z tego wynikło? (…) Czerwona chlamida opada z ramion tak, że zarysowuje na ubiczowanej piersi Chrystusa olbrzymie serce. Cały Chrystus zamienia się w serce. To zbiczowane Boże serce. (cdn.)
00głosów
Oceń ten tekst
Izabela
Marciniak
Polonistka, w "Królowej Różańca Świętego" pisze głównie na temat sztuki sakralnej oraz o literaturze religijnej.