Pierwsza niedziela adwentu. Świta mi, że powinienem Patrykowi napisać o adwencie. O mszach roratnich o szóstej rano u dominikanów, na które w czasie studiów kiedyś z przyjaciółmi chodziliśmy. Chcę, żeby msza dzisiaj była z dobrym kazaniem.
Przy ołtarzu ikona Matki Bożej, bo Matka Boża jest tą, która oczekuje na przyjście Pana. Czyli patronką oczekiwania, patronką adwentu. Kazanie głosił brat Marek z Taizé. Nabierzcie ducha i podnieście głowy, zaczął i już wiedziałem, że mówi do mnie po to, abym to, co usłyszę, opowiedział, napisał Patrykowi, bo wiara owszem, jest łaską, ale wiara bierze się ze słuchania. Wędrówka wiary.
Różnie na wędrówce bywa, ale o tym wie ten, kto wolny od afer codziennych, na wędrówkę ma odwagę. Bo to jest odwaga. Bez stażu, bez umowy o pracę. Odwaga bez awansu. Wiara w swym centrum nie musi iść w doktrynę, intelekt, praktykę, całe te rytuały. Wiara w swym centrum to osoba Jezusa, Tego, który chodził po ziemi i na którego czekamy. To aż za bardzo konkretne. Tęsknota konkretna za dobrem doskonałym. W tym istota… Gonitwa między manekinami, sztafeta reklamówek, których się nie przekazuje, jak w prawdziwej sztafecie, tylko niesie do domu i po otwarciu chce się, a raczej nie chce się. To dla innych. My dom mamy w niebie. Brat Marek mówił nie o sobie. Mówił o centrum niehandlowym, o ciszy i śpiewie. O osobie Jezusa. Wiedział, o czym mówi, a to rzadkie. Jeżeli coś w nas jest, na przykład, głód, tęsknota za dobrem doskonałym, to jeśli za nią nie pójdziemy, to jesteśmy nieuczciwi. Nieuczciwy równa się zdrajca. Oszust. Marna kreatura, bo nie wykonał obowiązku, nie był wierny. A co będzie? Będzie Jezus, który przyjdzie. I tęsknota za dobrem doskonałym wypełni się. Głód zaspokojony.
W Poznaniu deklaracja gościnności. Wiem, że tym razem będzie pięknie. Miejsce modlitwy to Międzynarodowe Targi Poznańskie! Tam, gdzie od dziewięćdziesięciu lat ludzie tyją od samego chodzenia w krawatach, zniekształceni od koszul po skarpety, a twarze mają w profesjonalnych uśmiechach w skali od jeden do trzy – tam kilkadziesiąt tysięcy młodych będzie przez pięć dni modliło się. Cisza będzie i śpiew. Chciałem jeszcze w łóżku, żeby msza dzisiaj była z dobrym kazaniem, i proszę: była.
Adwent. Dałem radę przed szóstą zejść schodami i podążyć ulicą prowadzącą do kościoła. Nie przypuszczałem, że trafię akurat na mistrzostwa dzielnicy w nordic walking. Dziadkowie oraz babcie podpierając się dwiema laskami, przybywali ze wszystkich stron. Dzieci z lampionami, przeliczyłem już w kościele, było szesnaścioro. Tych bez lampionów nie liczyłem. Kazanie nieudolne, ale te podobno są najskuteczniejsze, o świętym Janie Vianneyu. Jestem do przodu, bo czytam książki. Jako chłopiec dziewiętnastoletni przeczytałem Święty i diabeł, a to książka, której się nie zapomina. Dokąd chciałbym? Do Ars. Byłem już trzy lata temu i chciałbym jeszcze raz. Miejsce, z którego nie chce się odejść.
„Ty mi pokazałeś drogę do kościoła, ja tobie pokażę drogę do nieba.”
Czterdzieści kilometrów od Lyonu, mała wioska słynna na cały świat. Dwieście lat temu kto mądrzejszy z Paryża dyliżansem lub wozem tłukł się kilka dni, żeby wyspowiadać się u proboszcza z Ars Jana Vianneya. Teraz jeździ się tam, by ten konfesjonał zobaczyć. Kupiłem z nim, to znaczy z konfesjonałem, pocztówkę, gdy tam byłem, i mam. Kupiłem też pocztówkę przedstawiającą słynną scenę z chłopcem. Kiedy Vianney szedł z Lyonu, by objąć swoją nową parafię, była mgła. Gdy zbliżył się do wsi, zapytał chłopca, gdzie tu jest kościół? Chłopiec pokazał. Jan Vianney w podziękowaniu odpowiedział: Ty mi pokazałeś drogę do kościoła, ja tobie pokażę drogę do nieba. Z tej sceny zrobiono pomnik i jest on na skraju miejscowości. O tym dziś ksiądz dzieciom mówił. Ksiądz powiedział, że jeszcze tam nie był. Vianney nie miał nic, a co miał, można w Ars dotknąć. Kapelusz wielki jak Francja, stuła i buty. Buty są poniekąd atrybutem świętego, przez całe życie miał jedne. Święty Jan Vianney kochał Boga do utraty przytomności.
Wracam szczęśliwy z pierwszej mszy roratniej. Jest szósta pięćdziesiąt dziewięć. Dalej dzień będzie wyglądał tak: na dziewiątą do Julki, potem Łosie Śniadaniowe, potem odebrać książki od karmelitów, dalej wysyłanie paczek z książkami, wystawianie nowych na Allegro. Koniecznie telefon do pana introligatora z pytaniem, czy mój starodruk już oprawiony. Czytanie obowiązkowo i wieczorny obchód osiedla. Trzeba spać snem sprawiedliwego zawsze przed dwudziestą trzecią, a najlepiej już o dwudziestej drugiej dwadzieścia, i bardzo ważne – w ciągu dnia należy się kimnąć, zawsze tylko dwadzieścia minut, nie dłużej.
Jeszcze odnośnie do rannego wstawania. Trzeba dobrze spać. Nie ma dobrego dnia bez dobrego snu. Ten, kto rano wstaje, szanuje czas innych i nie spóźnia się. To potwierdzono statystycznie. Ale żeby dobrze spać, należy wcześniej, przed snem wyciszyć się, zostawić wszystkie sprawy, nie pakować w siebie zbędnych treści. Nocne oglądanie filmów zabija sen. Higiena snu przede wszystkim. Przed snem trzeba wyciszyć się bardziej, niż przed jakimś ważnym obowiązkiem. Przed snem nie wolno zaśmiecać umysłu. Przed snem, między dwudziestą pierwszą czterdzieści a dwudziestą drugą zero pięć, wychodzę na spokojniuteńki obchód osiedla domków jednorodzinnych, z różańcem w ręce. Cisza i spokój przed snem. Snem się zarabia. Patryk, gdy mu te mądrości posłałem, śmiał się, że ja nawet, kiedy śpię, to dla fasonu jedną rękę mam w kieszeni. W odpowiedzi, powołując się na czeskiego poetę, napisałem, że wyobraźmy sobie, jakie ludzie wiedliby szczęśliwe życie od rana, gdyby zamiast odcinka kryminału w TV, przed zaśnięciem, przeczytali sobie wiersz liryczny lub choćby jedną zwrotkę. O, mieliby wtedy ojcowie o czym rozmawiać ze swoimi synami.
JERZY KĘDZIERSKI pisarz
Księgarz, bibliofil, autor książek, opowiadań, tłumaczeń.
Wyszukaj jego teksty.
„Opowieść mężczyzny, który zarabia śpiąc”