O tej sprawie pisały gazety i mówiła telewizja. Ma ona trzy bohaterki: panią Urszulę, ofiarę ataku psów. Panią Emilię, która pociągnęła „łańcuch modlitwy” – różaniec! Oraz… Maryję, która przyszła z pomocą. Oto świadectwo.
Cudem uniknęła śmierci, ocalała dzięki pomocy naszego sąsiada, który w ostatniej chwili przybiegł na ratunek. Mama była w agonalnym stanie, doznała ciężkich obrażeń w postaci licznych ran kąsanych całego ciała, miała pogryzione ręce i nogi, złamany nadgarstek oraz ubytek skóry głowy.
Przez 7 kolejnych dni w naszej miejscowości sprawowane były Msze święte w intencji ratowania jej życia i zdrowia. Wielu naszych znajomych, przyjaciół i członków rodziny gorąco modliło się za nią. Istniało bowiem ryzyko zakażenia organizmu, które mogło doprowadzić do martwicy tkanek. Krytyczny stan mojej mamy nie ulegał jednakże pogorszeniu. Po 10 dniach od wypadku lekarze z Centrum Ciężkich Oparzeń w Gryficach,do którego została przetransportowana, dokonali przeszczepu skóry rąk, nóg i głowy. Po tej operacji mama stopniowo nabierała sił, aby w końcu stanąć na własnych nogach (jedna noga była tak uszkodzona, iż wcześniej istniała groźba jej amputacji). Mama przeszła jeszcze szereg zabiegów i operacji w Szpitalu im. M. Kopernika w Łodzi. Po 69 dniach spędzonych w dwóch szpitalach wróciła do domu. Kilka tygodni później rozpoczęła rehabilitację. Miesiące regularnych ćwiczeń i zabiegów oraz pobyt w sanatorium sprawiły, że dzisiaj mama wygląda tak jakby tego wypadku w ogóle nie było! Tylko blizny na jej ciele przypominają nam o tym, co się wydarzyło.
Od momentu wypadku czułam przy sobie obecność Matki Bożej. Już jadąc samochodem do szpitala odmawiałam różaniec, takie polecenie dał mi również mój brat. Następnego dnia przebywając na SOR-ze trzymałam się kurczowo różańca owiniętego wokół mojej dłoni jak ostatniej deski ratunku. Był to dzień 13 października 2014 r. Wtedy też przed mającym się rozpocząć nabożeństwem fatimskim w intencji ratowania życia mojej mamy od kapłana, mającego sprawować za nią Eucharystię, otrzymałam słowa, które pamiętam do dnia dzisiejszego: „Nie bój się, zaufajmy Maryi”. I to był właśnie ten moment złożenia całej „sprawy” na ręce Matki Bożej, moment całkowitego zawierzenia.
Zaraz po tym następnego dnia znajoma podarowała mi nowennę pompejańską. Poleciła mi ją odmawiać i uwierzyć, że mama wróci do zdrowia. Wcześniej odmawiałam różaniec jedynie przy okazji różnych uroczystości maryjnych. A wtedy przyszło mi odmawiać aż 3 tajemnice różańca dziennie przez 54 dni! Te wszystkie zdarzenia nie są dziełem przypadku. Maryja nas prowadziła. Mnie poprowadziła drogą nowenny pompejańskiej. Prowadziła i prowadzi nas dalej.
Wotum wdzięczności za uratowanie życia i zdrowia mojej mamy jest wybudowana przez nas tuż obok naszego domu kapliczka na cześć Matki Bożej Pompejańskiej, Królowej Różańca Świętego. Uroczystość jej poświęcenia odbyła się 22 października 2015 r. i zgromadziła liczną grupę wiernych. Pomysł wybudowania i sam projekt kapliczki to dla nas ciąg natchnień Ducha Świętego. Jedno pociągnięcie kreski sprawiło, iż postument kapliczki przybrał kształt „płaszcza“ Matki Bożej. Postument ten wykonany jest z cegły klinkierowej, a na jego zwieńczeniu stoi wykuty z żelaza krzyż, opleciony różańcem. Krzyż składa się z 5 róż i 50 listków również wykutych z żelaza. Już teraz kapliczka przyciąga uwagę przejeżdżających ulicą osób, co jakiś czas ktoś zatrzymuje się przy niej i modli. Mam nadzieję, że w maju, kiedy odbywać się będą nabożeństwa majowe, nasza kapliczka zgromadzi wielu miłośników takich nabożeństw, jak również dla wielu osób będzie okazją do odkrycia na nowo różańca, a także poznania nowenny pompejańskiej.
To wydarzenie spotęgowało moją wiarę, a od momentu kiedy ta kapliczka powstała, czujemy się z mamą bezpieczniej w tych pełnych niepokoju czasach. Zachęcam wszystkich, którzy jeszcze nie znają różańca i nowenny pompejańskiej, do ich poznania. Różaniec to ostatni ratunek dla świata i tak jak mówił św. Jan Paweł II: „Różaniec to skarb, którzy trzeba odkryć“. Naprawdę!