Przygoda różańcowa numer dwa miała miejsce w Paryżu. Ściśle sprawę ujmując, przygoda przytrafiła się siostrze zakonnej, która mi tę historię opowiedziała. Wracaliśmy metrem do stacji końcowej Porte d’Orléans. Pomieszkiwałem wtedy w tamtej okolicy. Z siostrą zakonną jakoś poznaliśmy się po polskim uśmiechu czy „szczęść Boże”, nie pamiętam, dawno temu to było. Siostra zakonna raz w tygodniu jeździła tą samą linią metra do prywatnego liceum, gdzie uczyła katechezy. Pewnego razu – opowiadała mi siostra – jak zwykle wysiadła na stacji końcowej Porte d’Orléans. Ludzi było jakoś mniej niż zawsze i nagle w korytarzu metra siostra usłyszała, że ktoś za nią biegnie. Wystraszona, nie oglądając się, przyśpieszyła kroku. Goniący ją mężczyzna krzyknął: Halo! Proszę pani! Niech się pani zatrzyma! Zakonnica obróciła się i widząc starszego mężczyznę w mundurze pracowników metra, zatrzymała się. Mężczyzna wyciągał rękę w kierunku siostry i wyrównując oddech, powiedział, że jest maszynistą pociągu i widzi siostrę co jakiś czas. W wyciągniętej ręce trzymał różaniec. Mówił, że znalazł różaniec w korytarzu metra i pomyślał, że na pewno siostra go zgubiła. Przez miesiąc codziennie wyglądał na ostatniej stacji, kiedy siostra się pojawi, chciał różaniec oddać. Był pewien, że zakonnica musi się zamartwiać stratą różańca, że ten różaniec musi być dla niej bardzo ważny. Siostra opowiadała, że było to niesamowicie wzruszające. Oczywiście nie był to jej różaniec. Zapytała maszynistę, dlaczego uważa, że to jej różaniec? Przecież metrem każdego dnia jeżdżą tysiące ludzi z różańcami w kieszeniach. Mężczyzna odpowiedział, że jest ateistą i za bardzo nie wie, do czego służy różaniec. Zdziwił się, kiedy usłyszał, że tysiące ludzi nosi w kieszeniach różańce. On nie zna nikogo takiego. Powiedział też, że widok kobiety w stroju duchownym mówi mu o Bogu, którego nie zna.
Fragment książki „Nareszcie wyglądam jak człowiek”, którą polecamy szczególnie naszej młodzieży!