Rajski spokój na Górze Atos

Po przybiciu promu do portu w Dafni, wszyscy wychodzą na ląd i czym prędzej, kto pierwszy ten lepszy, udają się do autobusów, które już tam czekają, aby wszystkich chętnych zabrać do Karies. To stolica państwa mnichów, oddalona o jakieś 15 kilometrów. Wkrótce odjeżdżają, a ja zostaję sam, bo mam zupełnie inne plany. Chcę iść dalej pieszo, aby dotrzeć na szczyt Góry Atos, odwiedzając po drodze napotkane monastyry. Początkowo, gdy opuszczam Dafni, chmurzy się i zaczyna padać deszcz, więc chronię się pod dachem przy starym klasztorze i zjadam chleb z masłem czekoladowym, moje podstawowe pożywienie podczas pielgrzymki. Kiedy kończę, przejaśnia się, więc mogę spokojnie ruszyć w dalszą drogę. Początkowo prowadzi ona ostro pod górę i wiedzie żwirową drogą wzdłuż morza, po której rzadko przejeżdżają jakieś samochody, prowadzone zazwyczaj przez mnichów. Idę nią jakieś dwie godziny i w końcu dochodzę do pierwszego na mej drodze monastyru Szymona Piotra, który majestatycznie wznosi się na wysokiej skale i… może właśnie dlatego nosi to imię?

…żegnam się znakiem krzyża, stoję i modlę, dziękując Bogu, że pozwolił mi tutaj dotrzeć

Kiedy po wejściu stromą drogą mijam bramę monastyru, muszę najpierw poczekać na furcie w specjalnej poczekalni, aż przyjdzie mnich odpowiedzialny za gości. Jego zdaniem jest sprawdzanie pozwoleń, przy czym karze mi się wpisać do specjalnej księgi. Później przynosi mi poczęstunek, to znaczy słodkie galaretki o smaku różanym i orzechowym oraz karafkę z wodą i kieliszek ouzo, tutejszej anyżówki, którą wlewam do szklanki z wodą, aby ją rozcieńczyć i się nie upić. Tak rozcieńczone ouzo, jest bardzo orzeźwiające i dobre. Później pyta mnie, czy zostanę na noc w klasztorze, żeby wiedzieć, czy dać mi celę. Ponieważ jest jeszcze w miarę wcześnie i chciałbym zajść jak najdalej, odpowiadam, że będę tylko chwilę i zaraz udam się w drogę do następnego klasztoru. Chciałem jeszcze chwilę się pomodlić, więc wskazał, gdzie mam iść. Tak trafiam do wejścia do cerkwi, którego strzeże inny mnich, który pozwala mi wejść do środka na modlitwę.

Góry AtosJest bardzo pięknie i panuje atmosfera tajemniczości i uduchowienia, może przez półmrok i palące się świece i otaczające mnie zewsząd ikony i zapach kadzidła. Jednak czuję się tu trochę nieswojo i obco, bo nie wiem, jak mam się modlić. Chciałbym po prostu uklęknąć i modlić się jak w naszych kościołach, jednak tutaj nikt nie klęka. Całe szczęście jestem sam, więc żegnam się znakiem krzyża, stoję i modlę, dziękując Bogu, że pozwolił mi tutaj dotrzeć. Potem jeszcze zwiedzam inne części klasztoru i wychodzę na pomost biegnący dookoła niego, prowadzący w górę nad przepaść na wysokości jakichś pięćdziesięciu metrów. Stamtąd podziwiam wspaniały widok na morze, winnice i szczyt Góry Atos, tonący wśród mgieł. Ten widok zostanie we mnie na zawsze.

Chciałoby się tutaj zamieszkać, bo panuje tutaj jakiś rajski spokój, jednak muszę iść dalej, bo czas mnie goni, a chciałbym zobaczyć jeszcze inne cuda tej krainy. Więc opuszczam klasztor i idę ścieżką wśród winnic uprawianych przez mnichów. Później zrobi się ona bardzo wąska i będzie wiodła przez dzikie tereny, wśród skał. Cały czas będę musiał uważać na żmije, których jest tutaj bardzo dużo i co chwila uciekają spod mych stóp. To przed nimi ostrzegał mnie Nikos, bo podobno są bardzo jadowite, ale mam nadzieje, że Ta, która swoją stopą zmiażdżyła największego węża, będzie mnie strzegła. To w końcu Jej kraina i to dla Niej tutaj jestem.

Po jakimś czasie dochodzę do następnego na mojej drodze monastyru, tym razem pod wezwaniem św. Grzegorza, który jest położony bezpośrednio nad brzegiem morza i posiada własną przystań, do której mogą przybijać motorówki. Jednak nie melduję się i zwiedzam go pobieżnie, żeby nie tracić czasu. Chciałbym jeszcze tego dnia zdążyć przed zamknięciem bram dojść do następnego monastyru, świętego Dionizego, i tam przenocować. Udaje mi się tam dotrzeć, gdy już się ściemnia.

Melduję się u naczelnego mnicha, dostaję swoją celę i zostaję zaproszony na indywidualną kolację, bo wszyscy, zarówno goście jak i mnisi, już dawno zjedli. Dostaję na nią makaron z warzywami, jakieś ciasto i dzbanek czerwonego wina, które rozcieńczam wodą. Po kolacji biorę prysznic i kładę się w łóżku w przydzielonej mi przytulnej celi, dziękując Bogu, że udało mi się tutaj szczęśliwie dotrzeć.

Klasztor na Górze Atos
Klasztor na Górze Atos

Następnego dnia przed świtem budzi mnie dźwięk uderzeń drewnianym młotkiem w deskę, który nawołuje do porannych, a właściwie jeszcze nocnych modlitw. Ubieram się i schodzę na nie do cerkwi, która znajduje się na dziedzińcu klasztoru. Jest już tam wielu mnichów i gości klasztornych, którzy śpiewają po grecku jakieś piękne, cerkiewne chorały. Dookoła unosi się zapach kadzidła, którego nie szczędzą mnisi, i palą się setki cienkich świeczek, które rozjaśniają mrok. Co chwilę przychodzi ktoś nowy i żegnając się po kilkanaście razy, bijąc pokłony przed ikonami i wchodzi do małej kapliczki, po jakimś czasie z niej wychodząc.

Jestem ciekawy co tam jest, dlatego też w końcu tam wchodzę i widzę w ciemnym, przydymionym wnętrzu kaplicy, bardzo starą ikonę Matki Boskiej z Dzieciątkiem, która przypomina obraz Matki Boskiej Nieustającej Pomocy. Jednak ta wygląda na znacznie starszą. Można do Niej podejść i Ją pocałować, aby oddać Jej cześć. Więc robię to z radością, bo niecodziennie można zrobić coś takiego w naszych kościołach, a tutaj jest to czymś normalnym. Później dowiem się, że jest to Cudowna Ikona, namalowana przez św. Łukasza, który przypłynął tutaj z Maryją z Ziemi Świętej. Modlę się jeszcze przed nią prosząc o siłę i opiekę na dalszą drogę. A będzie mi ona zwłaszcza tego dnia bardzo potrzebna, bo po śniadaniu wyruszam, żeby wejść na szczyt góry Atos.

Zabiera się ze mną Aleksiej, którego spotykam tu w klasztorze, a którego wczoraj widziałem na promie. Okazuje się, że nie przyszedł tutaj wczoraj jak ja pieszo, tylko przypłynął motorówką. Jednak teraz chce iść na szczyt Atosu, więc idziemy razem. Aleksiej ma może trzydzieści parę lat i jest policjantem z Doniecka. Przyleciał stamtąd z żoną i córką, które zostawił w hotelu w Ouranopoli, a sam wybrał się z pielgrzymką na Atos. Jest bardzo religijny, o czym świadczy jego zachowanie. Co chwila żegna się z szacunkiem przy każdej kapliczce i co chwila mówi, że Bogurodzica nam pomoże i doda nam sił, byśmy mogli dotrzeć na szczyt. Jestem podbudowany jego postawą i myślę sobie, że jeżeli więcej jest takich policjantów w Rosji, to może rzeczywiście odrodzi się ona, jako kraj chrześcijański.

Góra Atos… Panuje tutaj jakiś rajski spokój

Idziemy razem początkowo brzegiem morza, mijając po drodze monastyr św. Pawła, którego jednak z braku czasu nie nawiedzimy. Natomiast wstąpimy do skitu św. Anny, gdzie uda nam się otrzymać do adoracji i ucałowania relikwiarz ze stopą św. Anny. Niesamowitym uczuciem jest obcowanie z cząstką tej świętej kobiety, która była matką Maryi, a więc babcią Jezusa. Świadomość, że gdy ona przebywa w Niebie, tu na ziemi, pozostaje jej cząstka, aby nas z nim łączyć, dodaje nam otuchy, że my może też, kiedyś tam będziemy.

Ale tymczasem musimy iść dalej na Atos, bo jeszcze droga daleka przed nami. Musimy się wspinać wąskimi ścieżkami, właściwie od samego poziomu morza, aż na sam szczyt, czyli na wysokość 2033 metrów. Zapomniałem dodać, że oczywiście cały czas dźwigam ze sobą swój około 15 kilogramowy plecak. Aleksiej ma lżejszy, około 5 kilogramowy, a i tak co chwila zatrzymuje się zlany potem, by modlić się o siłę do Bogarodzicy. Ja znoszę to trochę lepiej, może dlatego, że jestem już przyzwyczajony do wysiłku od 40 dni, bo właśnie akurat mija 40. dzień mojej pielgrzymki, w czasie której przeszedłem ponad 2 tysiące kilometrów.

Po drodze spotykamy jeszcze sześciu pielgrzymów, którzy przyjechali z Białegostoku i nie chcą uwierzyć, że przyszedłem aż z Polski, i że mi, katolikowi, tak od ręki dali wizę, o którą oni, prawosławni starali się pół roku wcześniej. Robimy sobie pamiątkowe zdjęcia, po czym oni schodzą, mówiąc, że nie dadzą rady.

Z Aleksiejem idziemy dalej. W końcu docieramy do Panagi, miejsca gdzie podobno też dotarła Maryja. Znajduje się tutaj kaplica Jej poświęcona, która jest połączona ze schronem turystycznym, w którym znajduje się 12 łóżek i gdzie można spać. Modlimy się w kaplicy i ruszamy w dalszą drogę, już na sam szczyt, gdzie docieramy w końcu po godzinnej wspinaczce. Na nim stoi jeszcze jedna kaplica, która jest obecnie rozbudowywana, więc wygląda tu trochę jak na placu budowy.

W tej kaplicy, jak uznają mnisi, ma zostać odprawiona ostatnia przed Apokalipsą Eucharystia. Modlimy się w niej chwilę, po czym zostawiam Aleksieja samego, żeby odprawił swoje modły, a sam wychodzę na szczyt, który tonie w chmurach. Czuję się jak w Niebie i w istocie, jestem szczęśliwy, jakbym tam był, bo dzięki Bogu udało mi się tutaj dojść. Modlę się pod żelaznym krzyżem, który jest na szczycie, dziękując Jezusowi i Jego Matce za opiekę i szczęśliwą drogę i prosząc o szczęśliwy powrót.

Po chwili chmury rozstępują się i ze szczytu roztacza się przepiękny widok na wielki błękit morza, które oblewa zewsząd półwysep Atos. Chciałoby się pozostać tu na zawsze i podziwiać ten przepiękny widok w Ogrodzie Maryi, jak nazywany jest Święty Półwysep Atos, zapominając o wszystkich troskach i kłopotach, jakie niesie codzienne życie. Jednak trzeba wracać do szarej rzeczywistości. Ale, ilekroć jest mi źle tutaj, przenoszę się oczyma wyobraźni tam, na szczyt Atosu, i to wspomnienie krainy Matki Bożej pomaga mi żyć i przetrwać ciężki czas.

Krzysztof Jędrzejewski

KRZYSZTOF JĘDRZEJEWSKI filozof

Odbywa piesze pielgrzymki do miejsc świętych w Europie, Polsce i Ziemi Świętej.
Wyszukaj jego teksty.

0 0 głosów
Oceń ten tekst
Powiadamiaj mnie o odpowiedziach
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
0
Czy podoba Ci się ten tekst? – Zostaw opinię!x