By nie został sam

5 kwietnia 2012 roku. Wielki Czwartek. Z torebką na ramieniu odmierzam ostatnie minuty pracy, nerwowo licząc: „Przyjdzie wcześniej? Jak długo zajmie mi dotarcie na miejsce? Zdążę?”.

Zdążyłam. O 19:02 otworzyłam drzwi kościoła. W środku około sześćdziesięciu osób. Tłum, jakiego przez ostatnie trzy miesiące ani razu tu nie widziałam. Ławki ustawione w półokrąg, sama już nie wiem czy to dla lepszego uczestnictwa w uroczystej liturgii, czy aby nie raziło w oczy jak niewielu wiernych przybyło na miejsce, choć zebrali się z kilku miejscowości.

Po liturgii podchodzę do znanego mi księdza. „Wszystkiego najlepszego Mon Père”. Zdziwione spojrzenie, o co chodzi. „Jak to, przecież dziś jest Wasze, kapłanów, święto”. Smutny uśmiech. Zostaje nas czworo. Duchowny, ja, Christophe, którego żona położna ma dziś dyżur i Marie-Pierre, korpulentna sześćdziesięciolatka, dzięki której cała ta wspólnota trzyma się jeszcze w ryzach. Kamienna posadzka wychładza kolana, a ja jak nigdy czuję i wiem, że jestem tu, by Pan Jezus nie był sam. «Czemu śpicie? Wstańcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie» (Łk 22, 46). To, co stało się dwa tysiące lat temu, dzieje się także dziś. Jezus jest umęczony, udręczony, zdradzony przez najbliższych przyjaciół. Nie pozostawiajmy go samego. Odwiedźmy w ciemnicy, gdy minie wieczorny zgiełk. Być może odbędzie się to kosztem dodatkowego sernika czy dwóch godzin snu. Módlmy się o wytrwałość, bądźmy, czuwajmy.

0 0 głosów
Oceń ten tekst
Powiadamiaj mnie o odpowiedziach
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
0
Czy podoba Ci się ten tekst? – Zostaw opinię!x